Taka wolność, jaką sobie zagwarantuję
Od jakiegoś czasu jestem szczęśliwsza, bardziej spokojna, wyciszona. Zgodna sama z sobą. I chociaż droga do tego jeszcze daleka, jednak idę uparcie w kierunku stanu idealnego.
Każdy chyba spotkał się chociaż raz w życiu w takimi "wyrzutkami" społeczeństwa, które są na tyle inne, że albo udaje się, że ich nie ma, albo się je tępi. Otóż, odkąd pamiętam, zawsze należałam do tej gromadki (nie)szczęśników. Nie żebym specjalnie się tym przejmowała :-)
A właściwie co jest ze mną nie tak? Inne poczucie stylu, nietypowe zainteresowania, zupełnie odmienny światopogląd od większości ludzi, naddojrzałość przy rówieśnikach, indywidualizm. A to ostatnie chyba najbardziej. Bo przecież za mocno rzucam się w oczy swoją dziwnością.
No i w takim otoczeniu wytrwałam w podstawówce, gimnazjum i liceum. Cały czas robiłam to co uważałam za słuszne. Podstawówka nie była najgorsza, rówieśników da się przeżyć. Gimnazjum? Tutaj zaczęły się schody. Bo prócz braku akceptacji wśród dzieciaków, stałam się problemem nauczycieli. Dlaczego? A no dlatego, że byłam zbyt indywidualna. Zamiast na siłę pchać się w próbę nieudanej integracji w grupie i sztucznym przytakiwaniu na ich sposób funkcjonowania, wolałam działać sama. Uczyć się sama. W sumie to wszystko sama. Szkoła dla mnie była tylko po to aby zaliczyć co miałam zaliczyć, a potem niech mi dadzą spokój. No, byleby jeszcze wyrobić minimalną frekwencję, bo bez niej przecież dalej nie przejdę. I do dziś pamiętam słowa jednej z nauczycielek, że jestem zbyt dojrzała na swój wiek, że to tak nie wolno, że nie mogę uczyć się jak studentka, bo nią jeszcze nie jestem. A w gruncie rzeczy, to moja wspaniała mama jest zła, bo przecież ona mnie tak wychowała, że jak ona w ogóle na to pozwala? Karygodne.
Dla większości to nie do pomyślenia. A ja cieszę się. Cieszę się, że wynoszę z domu takie, a nie inne wartości, że zostałam wychowana przez wiedzącą, mądrą, wspaniałą kobietę, która - właśnie! Wychowuje, a nie tresuje. Wielkie ukłony w jej stronę. Tutaj zarzucam tekst, na który się kiedyś natknęłam i bardzo mi się spodobał:
"-Ojej! Pani dziecko jest takie samodzielne. Jak pani to robi?
-Pozwalam mu..."
No ale, wracając do życia pozadomowego.
Witam liceum! Hip hip hurra, w końcu będę mogła liczyć na to, że nie będę postrzegana jako dziecko, które trzeba temperować. I w zasadzie przez pierwsze pół roku to mi wpajano, że jesteśmy prawie dorośli, więc trzeba nas tak traktować. Ale w zasadzie poza tym, że tak mówiono, to nic się nie zmieniło. Owszem, trafili się nauczyciele, którzy doceniali nawet indywidualistów, nie odrzucali ich. I tym osobom serdecznie dziękuję, a szczególnie memu wychowawcy, bo dzięki jego podejściu weszłam na drogę, którą chciałam podążać. Bo pokazał, że można coś chcieć i nie napotykać krytyki z każdej strony. Zrozumiał, zaakceptował i gdzieś podświadomie dał mi impuls "wcale źle nie robisz, poradzisz sobie, a jeśli będzie trzeba, wal śmiało, pomogę". Każdemu takiej osoby życzę :-)
Tak po dwóch latach kolejnej walki w liceum, ruszyłam z, dla wielu wariackim, pomysłem i przeszłam na naukę domową. Na ostatni rok. W klasie maturalnej. I nie żałuję. Ani trochę. Dlaczego?
Nauczanie domowe. To trochę inna bajka niż indywidualne. Ja nie mam nauczyciela. Nie muszę spełniać specjalnych wymogów zdrowotnych, abym "nie nadawała się" do nauki w szkole dziennej. Po prostu uważam, że chcę, mam prawo, więc uczę się sama. Sama. Dla siebie. Nie dla nauczycieli, nie dla egzaminów, nie dla dobrej średniej klasy. Uczę się dla siebie. A to wymaga samozaparcia i chęci. Nikt mnie nie zmusza. Nikt nic nie narzuca. Ja po prostu chcę. Chcę, więc się uczę, poszerzam wiedzę i czerpię z tego przyjemność. Bo robię to dla siebie.
Uczę się, bo chcę.
Uczę się, bo lubię.
Uczę się, bo sprawia mi to przyjemność.
Uczę się, bo pragnę wiedzy.
Uczę się, bo się rozwijam.
Uczę się, bo nikt mi tego nie każe.
Bardzo nie lubię jak ktoś mi coś każe. Taki typ kobiety: poproś, a góry przeniosę dla ciebie. Rozkaż, a pocałujesz się w nos :-) Bardzo cenię sobie niezależność. Fakt, że mogę decydować sama o sobie. O swoim życiu. O tym co robię, co myślę i nie muszę czuć się uwiązana. Robię coś, bo czuję tego potrzebę, bo podoba mi się, chcę, lubię. Bo tak. I niech nikt mi nie wmawia, że nauka nie może być przyjemna. Może. O ile nie czujesz się uwiązana, zmuszona, zastraszona, pod presją. Stres to jeden z największych wrogów.
Ja mam zaraz maturę. Czy się stresuję? Przez dwa lata liceum - owszem, stres był. Napędzany chyba głównie przez ciągłą nagonkę, że ona już tuż tuż, że trzy lata to jest nic, że muszę ostro wziąć się do pracy. Szczerze? Przez dwa lata prawie nic się nie nauczyłam. A nawet jeśli, to szybko uciekało mi z głowy zaraz po zaliczonej odpowiedzi, kartkówce, sprawdzianie. Zasada ZZZ - Zakuć, Zdać, Zapomnieć. A stresu przy tym jak cholera. A teraz? Teraz nie uczę się aby zaliczyć. Uczę się aby zapamiętać, aby wiedzieć, nawet jeśli czytałam o tym pół roku temu.Chcę tego. Potrzebuję. Czuję się z tym dobrze, a w ciągu pięciu miesięcy jestem w stanie zrobić cały materiał z 3 lat. I dzisiaj matura to dla mnie nie stres. I wcale nie oznacza, że mam ją gdzieś. Po prostu świat mi się nie wali. Wiem, że jakoś ją napiszę. Jak? To już tylko kwestia mojego zaangażowania, ambicji i celów, które jeszcze się weryfikują, są w fazie końcowej określania się.
Napotkałam, i napotykam nadal często słowa takie jak: "na ostatni rok? przecież to wariactwo", "już ostatni rok to dałabyś radę przecierpieć", "nie poradzisz sobie bez nauczyciela", "ja to bym tak nie mogła, nie zmotywowałabym się", "oszalałaś, to bez sensu, nie uda ci się", "z twoimi pomysłami, to ty oblejesz maturę i tyle będzie z tego", "ucieczką od problemów, to ich nie rozwiążesz".
A ja powiem tak: tak, na ostatni rok. Zawsze to jeden rok spokoju, niż żaden. Może i przecierpiałabym go, ale po co, jeśli mogę odpocząć? Po co zmuszać się do autodestrukcji? Problemy? Ja nie uciekam, rozwiązuję je. Ale rozumiej to jak chcesz. Dla mnie przejście na naukę samodzielną, to nie jest ucieczka. To samorealizacja. Droga do spokoju i pragnień. I nie, nie potrzebuję nauczyciela, który stałby nade mną bez przerwy. Radzę sobie, naprawdę. Jestem duża. Wiem czego chcę. A nie poradziłabyś sobie? Poradziłabyś, tylko musiałabyś chcieć, tak jak ja. Jeśli nie chcesz, to nie dasz rady. Jak to mówią: chcieć to móc. I w tej sytuacji mówię temu wielkie TAK. A moje pomysły są moje, jeśli noga się mi powinie, to z mojej winy, a nie dlatego, że ktoś coś gdzieś mi zepsuł. Zepsułam ja. Kropka. Pociągam odpowiedzialność sama za siebie, a to jest trudne, prawda? Przecież łatwiej, gdy można zrzucić winę na kogoś. Bo ktoś mi tego nie powiedział, tamtego nie pokazał, nie podstawił pod nos. Nie. Tutaj ja sama sobie mówię, pokazuję, dowiaduję się. A jeśli mam potrzebę, to ruszam po radę do mądrzejszego ode mnie.
A wiesz co dało mi odejście od szkoły? Od toksycznych ludzi? Od stresu? Niby taki mały krok. Niby nic. Ale rozwiązało to wiele moich problemów. Szczególnie emocjonalnych. Wyciszyłam się. Czuję się lepiej. Bo nagle mogę odpocząć, gdy tego potrzebuję, uczę się w swoim tempie, realizuję się w swoich pasjach, w związku, w życiu. Mam czas dla siebie i nie muszę przebywać w otoczeniu ludzi, którzy wcale mnie nie potrzebują i nie chcą mnie przy sobie. Nie czuję się odrzucona. Bo jestem u siebie. Jestem wolna. Żyję. I jestem świadoma tego wszystkiego. Jestem odpowiedzialna na tyle, na ile potrafię i chcę. I nawet jeśli czasem się tej odpowiedzialności boję, to biorę ją na klatę i idę. Idę, bo to moje życie, moje marzenia, pragnienia i cele. I albo ja je osiągnę, albo nie, bo nikt inny za mnie tego nie zrobi.
I ta moja samodzielność to jest właśnie wolność. Bo jestem zdana na siebie, ogranicza mnie tylko to, co sama sobie pod nogi podłożę. Ale nikogo nie mogę winić, ani nikt mnie do niczego zmusić nie może. Walczę o swoje. Sama. Dla siebie.
Znalazłam swoją wolność. Widzę ją. I chwytam coraz mocniej. Oplatam się w niej, tulę ją i pielęgnuję.
Bardzo dobrze, że w końcu układa się po Twojej myśli, a najlepsze jeszcze przed Tobą. :)
OdpowiedzUsuńProblem polega na tym, że liceum nie jest stworzone tylko po to, by się uczyć - wszak cały ten materiał to wiedza gimnazjalna+kilka dodatków. Chodzi również o wytworzenie umiejętności przebywania wśród ludzi, tworzenia relacji, reagowania na nieprzyjemne sytuacje i stres.
OdpowiedzUsuńNiestety, nie zgodzę się z tym ;-) Podstawówka, gimnazjum czy liceum niczym się nie różniły od siebie poza ilością materiału do nauczenia.
UsuńUmiejętności przebywania wśród ludzi, tworzenia relacji i reagowanie na stres to coś, co powinno być uczone od początku, a nie na etapie "wchodzenia w dorosłe życie".
Szkoła tego nie uczy, poza zamiataniem pod dywan tego, co niewygodne. Przynajmniej tak było w szkołach, których doświadczyłam.
To, że zrezygnowałam z nauki dziennej poskutkowało na mnie bardzo dobrze. Jakoś nie mam problemu z dogadywaniem się z otoczeniem, wybieram takie, w którym się czuję dobrze. Nie widzę sensu na siłę trwać przy ludziach, z którymi nie nadajesz na tych samych lub podobnych falach, jeśli nie ma ku temu jakiegoś odgórnego przymusu.
Kiedy mam ograniczoną ilość niepotrzebnego stresu (bo to nie oznacza, że nie mam go wcale) odbija się to na relacjach w ten sposób, że do wielu kwestii podchodzę mniej nerwowo, lepiej się komunikuję i tworzące się relacje są ZDROWSZE i bardziej świadome.
Nieprzyjemne sytuacje i stres i tak w życiu doświadczamy. Więc dlaczego mamy na własne życzenie sobie dokładać zbędnego balastu? Ja nie uznaję samouśmiercania się tylko dlatego, że "trzeba się uodparniać na stres". Są lepsze na to sposoby.
Pozdrawiam :-)